Gdy jestem w autobusie komunikacji miejskiej lubię, a wręcz uwielbiam przyglądać się ludziom. Rano, kiedy jadę na zajęcia, widzę zmęczone, zaspane twarze, najczęściej z niewybrednym grymasem rysującym się w okolicach oczu, brwi i ust. Wtedy dostrzegam to, czego nie zobaczę w żadnym filmie, żaden magazyn tego nie opisze i żaden fotograf nie ukaże na swoim nawet jakże perfekcyjnym zdjęciu. Mam na myśli ból i dumę. Wtedy mam ochotę spoić te dwa przedmioty w jedno, nie w jeden – a potem rozciągnąć, i zrobić wszystko by następnie zgnieść. Wbrew logice, a logicznie czynić z tej tamtej innej całości nic. Podrzucić wysoko, by już nigdy nie spadło i w ogóle nie było, nawet nic. |