Niecierpliwe, nadmiernie wrażliwe na światło dzienne myśli jeszcze do końca nie chciały jej dać upragnionego spokoju. Przecież było już po wszystkim. A nawet w pewnym momencie miała wrażenie, że zapomniała. Czyste złudzenie, sterylnie czysta iluzja. Bez plam, bez skazy. Pewnie dlatego tak łatwo uwierzyła.
Zamknięta w swoim pokoju, gdzie ściany artystycznie ubrudzone były wściekle niebieską farbą na zielonym tle, leżała. Całkiem nieruchomo. Trudno było nawet dopatrzeć się rozkurczy i skurczy płuc przy oddychaniu. Zdawała się płynąć. Bo i rzeczywiście odpływała. Odpływały także jej łzy po blado różowych policzkach. Nawet one ją opuszczały, spływając powoli na poduszkę. I właśnie w tym momencie całkowicie zdała sobie sprawę z tego, że jest sama. Nawet te cholerne łzy ją opuściły.
Minęło jedenaście miesięcy odkąd jej jedyny przyjaciel zawiódł. Czas nie leczy. Czas jedynie goi i rozdrapuje, na przemian. Im więcej, godzin, dni, tygodni, miesięcy niepowstrzymanie mijało od tamtej chwili, tym bardziej czuła, że tylko czas jest jej największym wrogiem.
Doskonale pamiętała. Wszystko. Jego oczy, słowa, uśmiech a nawet w jaki sposób słuchał. Nie było to zwykłe słuchanie. Gdy mówiła, miała wrażenie, że tylko jemu zależy na jej dziwacznej osobie, że tylko on tak naprawdę w nią wierzy i w każde jej słowo, że tylko on był zazdrosny jak nikt inny na świecie, gdy opowiadała o Marcinie. Wspomnienia przytłaczają. Wiedziała, że za nic w świecie nie może sobie pozwolić na to, by żyć tylko nimi, to chciała zostawić na ten czas, kiedy nic już innego jej nie pozostanie. Ale jeszcze nie teraz. Teraz chciała zapomnieć.
Myśli powoli ucichły. Nieznośny krzyk przerodził się w przyjemny i delikatny szept. Uczucia wklęsłe do wewnątrz jej jeszcze do końca nie chcą wyjść. Niesamowite, jak boli, gdy dookoła spokój, a w sercu wojna.
Wstała. Nie mogła dłużej znieść widoku białego sufitu.